Czy marihuana jest obecnie silniejsza niż w latach 70 ?
: 18 maja 2018, 5:59
Gdyby Jimi Hendrix miał okazję zapalić pierwszego lepszego zioła dostępnego dzisiaj na ulicy, moglibyśmy się po nim na pewno spodziewać jednego pytania: „Stary, skąd ty to masz?” Dzisiejsza marihuana jest znacznie mocniejsza, niż ta która była dostępna w latach 60. czy 70. Zastanawialiście się kiedyś jak do tego doszło?
Żaden okres w dziejach nie kojarzy się tak mocno z marihuaną, jak czasy bujnego rozkwitu kultury hippisowskiej. To wtedy po raz pierwszy marihuana stała się naprawdę masowo popularna. Wielu z nas pewnie – choć na chwilę – chciałoby się przenieść w tamte czasy, poczuć klimat psychodelicznych imprez, wolnej miłości i wielkich festiwali muzycznych. Jedyne z czego bylibyśmy z pewnością niezadowoleni to mała moc ówczesnej gandzi.
Gdy się nie ma bezpośredniego porównania to się tego nie czuje, niemniej wszyscy badacze bardzo zgodnie twierdzą, że jeżeli chodzi o kluczowy dla upalenia się poziom THC to jego zawartość jeszcze kilka dekad temu była w konopiach znacznie mniejsza. Długoletnie i szeroko zakrojone badania prowadzili nad tym m. in. naukowcy z amerykańskiego Uniwersytetu w Missisipi: przez lata badali próbki marihuany dostarczone im przez policję (towar pochodził z prowadzonych przez nią nalotów, jak i konfiskat od pojedynczych zatrzymanych). Eksperci ustalili, że to, co można kupić obecnie jest statystycznie o 57-67% mocniejsze, od towaru, który można było nabyć w latach 70. (bardzo ciekawe zestawienie, obejmujące lata 1975-2004 w USA, można znaleźć tutaj). Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka – i nie wszystkie są oczywiste.
1. Potęga informacji
Jak się okazuje w latach 70. ludzie często palili syf, mający tak naprawdę niewiele wspólnego z marihuaną. Sprzedawany na ulicy towar nieraz zawierał „dodatki” (czyli fragmenty innych roślin); albo też bezużyteczne części krzaka konopi, które były zmiksowane z właściwym towarem (skręt mógł zawierać np. fragmenty łodyg). Obecnie tego rodzaju badziewia nikt już prawie nie dorzuca. Z prostej przyczyny: świadomość ludzi i ich wiedza na temat marihuany dzięki takim źródłom jak internet (a wcześniej pionierskie czasopisma, w rodzaju „High Times”) znacznie wzrosła. W latach 70. sporo osób właściwie nie wiedziało dokładnie jak powinna wyglądać paczuszka z suszem, a jeszcze więcej ludzi nie orientowało się, którą część krzaka konopi powinno się palić – bo niby gdzie mieli o tym przeczytać? Wszystkie informacje pochodziły z drugiej ręki i były dość skąpe.
2. Voyage, voyage…
Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale poziom THC w marihuanie prawdopodobnie może zostać obniżony, jeśli roślina musi przebyć długą podróż – np. przemytem przejechać kilka krajów, zanim trafi w ręce właściwego konsumenta. Nie jest to tyle kwestia złych warunków, w jakich transportowany jest towar, co po prostu tego, że… roślina w drodze starzeje się – w wyniku czego traci „nieco” ze swej mocy. W latach 70. większość marihuany przemycano z kilku kluczowych krajów (m. in. z Kolumbii, dziś kojarzonej przecież z zupełnie inną używką), obecnie natomiast częściej możemy się spotkać z sytuacją, hodowania jej w kraju, w którym trafia ona później na rynek. Prywatne hodowanie roślin w szafkach czy piwnicznych zakamarkach na szeroką skalę stało się możliwe dopiero w latach 80. kiedy w rolnictwie udoskonalono tzw. hydroponikę – bezglebową uprawę roślin.
141691566-July_4_1970_Smoke_In_Washington_DC
3. Laboratorium Dextera
Możliwość uprawiania małej ilości roślin na własny użytek przyniosła kolejny, największy przełom. Część hodowców stanowili hobbyści i prawdziwi koneserzy, którym obsesyjnie zależało na jak najlepszej jakość ich zioła. Wielu z nich zaczęło eksperymentować, krzyżując z sobą różne odmiany i gatunki konopi – tak, aby w rezultacie otrzymać roślinę łatwą i niewymagającą w hodowli, dającą możliwie największy plon i – oczywiście – w rezultacie najmocniejszy produkt, o jak największej zawartości THC. Takie legendarne postaci jak The Skunkman od „garażowych zabaw” przechodziły z czasem do hodowli na wielką skalę, a nasiona swoich niezwykle silnych i odpornych krzyżówek rozprzestrzeniały na cały świat.
4. Silny jak… legalny produkt
Bardzo dużo wskazuje na to, że marihuana w najbliższym czasie stanie się jeszcze silniejsza. Przez legalizację w krajach takich, jak USA. Dlatego, że w przeciwieństwie do „czarnego” na wolnym rynku konkurencja i walka o klienta jest dużo bardziej zażarta, a źródeł, z jakich może się zaopatrzyć palacz jest nieporównywalnie więcej. Rynek zdominują więc firmy, które będą w stanie wyhodować i dostarczyć klientowi możliwie najmocniejszy produkt. Już teraz amerykańskie media piszą o tym, że marihuana dostępna w Kolorado jest silniejsza, niż parę lat temu, gdy nowe prawo umożliwiające rekreacyjne palenie i sprzedaż dopiero wchodziło w życie.
Za oceanem następuje też obecnie silna dywersyfikacja marihuanowych produktów: jeśli ktoś chce kupić marihuanę mającą możliwie jak najwyższy poziom CBD to bez problemu taką dostanie, jeśli zależy mu na THC, to też ma do wyboru całą gamę produktów. W USA wielkie firmy zwietrzyły w raczkującym rynku marihuany szanse na ogromne zyski, inwestują więc krocie w zespoły badawcze, które „grzebią” w genetyce konopi. Jest więc pewnie kwestią kilku lat, zanim usłyszymy o nowych, niezwykle silnych odmianach gandzi.
I jeśli ktoś powie: „no dobra, to akurat dzieje się daleko od Polski, przez to zioło, jakie mogę kupić u siebie na blokowisku, albo sam wyhodować nie stanie się mocniejsze”, to jest w błędzie: co prawda paczuszki z dobrym towarem z Denver nie można sobie do Polski sprowadzić, ale zupełnie inaczej ma się sprawa z nasionami z konopi, których sprzedaż i dystrybucja w naszym kraju jest przecież zupełnie legalna…
Żaden okres w dziejach nie kojarzy się tak mocno z marihuaną, jak czasy bujnego rozkwitu kultury hippisowskiej. To wtedy po raz pierwszy marihuana stała się naprawdę masowo popularna. Wielu z nas pewnie – choć na chwilę – chciałoby się przenieść w tamte czasy, poczuć klimat psychodelicznych imprez, wolnej miłości i wielkich festiwali muzycznych. Jedyne z czego bylibyśmy z pewnością niezadowoleni to mała moc ówczesnej gandzi.
Gdy się nie ma bezpośredniego porównania to się tego nie czuje, niemniej wszyscy badacze bardzo zgodnie twierdzą, że jeżeli chodzi o kluczowy dla upalenia się poziom THC to jego zawartość jeszcze kilka dekad temu była w konopiach znacznie mniejsza. Długoletnie i szeroko zakrojone badania prowadzili nad tym m. in. naukowcy z amerykańskiego Uniwersytetu w Missisipi: przez lata badali próbki marihuany dostarczone im przez policję (towar pochodził z prowadzonych przez nią nalotów, jak i konfiskat od pojedynczych zatrzymanych). Eksperci ustalili, że to, co można kupić obecnie jest statystycznie o 57-67% mocniejsze, od towaru, który można było nabyć w latach 70. (bardzo ciekawe zestawienie, obejmujące lata 1975-2004 w USA, można znaleźć tutaj). Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka – i nie wszystkie są oczywiste.
1. Potęga informacji
Jak się okazuje w latach 70. ludzie często palili syf, mający tak naprawdę niewiele wspólnego z marihuaną. Sprzedawany na ulicy towar nieraz zawierał „dodatki” (czyli fragmenty innych roślin); albo też bezużyteczne części krzaka konopi, które były zmiksowane z właściwym towarem (skręt mógł zawierać np. fragmenty łodyg). Obecnie tego rodzaju badziewia nikt już prawie nie dorzuca. Z prostej przyczyny: świadomość ludzi i ich wiedza na temat marihuany dzięki takim źródłom jak internet (a wcześniej pionierskie czasopisma, w rodzaju „High Times”) znacznie wzrosła. W latach 70. sporo osób właściwie nie wiedziało dokładnie jak powinna wyglądać paczuszka z suszem, a jeszcze więcej ludzi nie orientowało się, którą część krzaka konopi powinno się palić – bo niby gdzie mieli o tym przeczytać? Wszystkie informacje pochodziły z drugiej ręki i były dość skąpe.
2. Voyage, voyage…
Niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale poziom THC w marihuanie prawdopodobnie może zostać obniżony, jeśli roślina musi przebyć długą podróż – np. przemytem przejechać kilka krajów, zanim trafi w ręce właściwego konsumenta. Nie jest to tyle kwestia złych warunków, w jakich transportowany jest towar, co po prostu tego, że… roślina w drodze starzeje się – w wyniku czego traci „nieco” ze swej mocy. W latach 70. większość marihuany przemycano z kilku kluczowych krajów (m. in. z Kolumbii, dziś kojarzonej przecież z zupełnie inną używką), obecnie natomiast częściej możemy się spotkać z sytuacją, hodowania jej w kraju, w którym trafia ona później na rynek. Prywatne hodowanie roślin w szafkach czy piwnicznych zakamarkach na szeroką skalę stało się możliwe dopiero w latach 80. kiedy w rolnictwie udoskonalono tzw. hydroponikę – bezglebową uprawę roślin.
141691566-July_4_1970_Smoke_In_Washington_DC
3. Laboratorium Dextera
Możliwość uprawiania małej ilości roślin na własny użytek przyniosła kolejny, największy przełom. Część hodowców stanowili hobbyści i prawdziwi koneserzy, którym obsesyjnie zależało na jak najlepszej jakość ich zioła. Wielu z nich zaczęło eksperymentować, krzyżując z sobą różne odmiany i gatunki konopi – tak, aby w rezultacie otrzymać roślinę łatwą i niewymagającą w hodowli, dającą możliwie największy plon i – oczywiście – w rezultacie najmocniejszy produkt, o jak największej zawartości THC. Takie legendarne postaci jak The Skunkman od „garażowych zabaw” przechodziły z czasem do hodowli na wielką skalę, a nasiona swoich niezwykle silnych i odpornych krzyżówek rozprzestrzeniały na cały świat.
4. Silny jak… legalny produkt
Bardzo dużo wskazuje na to, że marihuana w najbliższym czasie stanie się jeszcze silniejsza. Przez legalizację w krajach takich, jak USA. Dlatego, że w przeciwieństwie do „czarnego” na wolnym rynku konkurencja i walka o klienta jest dużo bardziej zażarta, a źródeł, z jakich może się zaopatrzyć palacz jest nieporównywalnie więcej. Rynek zdominują więc firmy, które będą w stanie wyhodować i dostarczyć klientowi możliwie najmocniejszy produkt. Już teraz amerykańskie media piszą o tym, że marihuana dostępna w Kolorado jest silniejsza, niż parę lat temu, gdy nowe prawo umożliwiające rekreacyjne palenie i sprzedaż dopiero wchodziło w życie.
Za oceanem następuje też obecnie silna dywersyfikacja marihuanowych produktów: jeśli ktoś chce kupić marihuanę mającą możliwie jak najwyższy poziom CBD to bez problemu taką dostanie, jeśli zależy mu na THC, to też ma do wyboru całą gamę produktów. W USA wielkie firmy zwietrzyły w raczkującym rynku marihuany szanse na ogromne zyski, inwestują więc krocie w zespoły badawcze, które „grzebią” w genetyce konopi. Jest więc pewnie kwestią kilku lat, zanim usłyszymy o nowych, niezwykle silnych odmianach gandzi.
I jeśli ktoś powie: „no dobra, to akurat dzieje się daleko od Polski, przez to zioło, jakie mogę kupić u siebie na blokowisku, albo sam wyhodować nie stanie się mocniejsze”, to jest w błędzie: co prawda paczuszki z dobrym towarem z Denver nie można sobie do Polski sprowadzić, ale zupełnie inaczej ma się sprawa z nasionami z konopi, których sprzedaż i dystrybucja w naszym kraju jest przecież zupełnie legalna…